sobota, 5 marca 2016

Matczyne marudzonko

Mam nadzieję, że wiele tego rodzaju marudnych postów pisać nie będę, ale raz na jakiś czas pozwolę sobie dać upust emocjom. Moja odporność na stres siadła w ostatnim czasie mocno. Chłopcy potrafią wykończyć. Obie sztuki ząbkują. Jasiowi wychodzą cztery piątki jednocześnie, Antkowi pierwszy ząb zapewne wyjdzie w kwietniu (tak obstawiam w odniesieniu do małego Jasia), ale dziąsła bolą mocno od ponad miesiąca, ślini się niesamowicie. O ile Antek bardzo dużo płacze, o tyle Jasiu bywa nerwowy, marudny tudzież agresywny nawet. A jak dwójka zintegruje się w płaczu to wszystko podchodzi mi do góry. Najgorsze jest to, że nie mam możliwości wyjścia z dwójką na raz, a może mam, ale przerasta mnie to. Nie widzę siebie bowiem w sytuacji kiedy muszę wnosić na trzecie piętro Antka i Jasia jednocześnie. Osiwiałabym, a Jasiu niestety nie zawsze współpracuje. Czasami jest bardzo grzeczny, idzie posłusznie za rękę, sam garnie się do pokonywania stopni. Bywa jednak tak, że ucieka, nie chce wracać i wyrywa się nawet na schodach. Jak będzie cieplej uruchomię antkowe nosidło ergonomiczne dzięki czemu zyskam dwie wolne ręce i zaczniemy wychodzić. Obecnie jednak nie wyobrażam sobie wkładania małego dziecka do ustrojstwa w kombinezonie krępującym ruchy. Wiosno, nadejdź! Podsumowując, żołądek boli, a każdy dzień to walka o przetrwanie do godziny siedemnastej aż mąż wróci z pracy tudzież piętnastej z groszem kiedy chłopców po pracy odwiedzi babcia. 
Wyżej opisana nerwówka i tak przegrywa z moim lękiem przed chorobami. Wprowadziłam szlaban na zabieranie Jasia do marketów bądź centrów handlowych (o aptekach nie wspominając). Obawiam się grypy, albo co gorsza jej świńskiej odmiany...Nie muszę wspominać, że nie lękam się w całej tej sytuacji o siebie.
W gorzowskim szpitalu oddział dziecięcy pęka w szwach, dzieci śpią ponoć na korytarzach, ale mniejsza o komfort. Wizja trafienia do takiej placówki przeraża mnie ze względu na inne choróbska, które można załapać, a Antek dopiero drugi raz będzie szczepiony (ze względu na inwazję chorób jaka dotykała naszą rodzinę na przełomie listopad/styczeń wszystko się o kilka tygodni przesunęło). Jasiu zaczął przedwczoraj kaszleć, do lekarza zapisany jest na poniedziałek, ale już chodzi mi po głowie czy nie pójść prywatnie wcześniej. Wiem, że ludzie mają poważniejsze problemy i można pomyśleć, że w głowie mi się poprzewracało..., ale od niewychodzenia z domu za często i znerwicowania ogólnego chyba faktycznie mi coś w 'łepetynie' przeskoczyło;) Dobija mnie też znikomy kontakt z ludźmi, bo nie mam tym samym za bardzo z kim porozmawiać.
W ciągu kilku lat chcemy przeprowadzić się na wieś, czy się uda zobaczymy. W każdym razie nieśmiałe kroki już zostały podjęte. Chłopcy mieliby czym oddychać, a nie kurzem w mieszkaniu jak obecnie;)
Pozdrawiam serdecznie:)