piątek, 18 lipca 2014

Rozprawa o pogodzie:)

Nareszcie dane jest cieszyć się naprawdę letnią pogodą. W ostatnim czasie bowiem przestałam widzieć sens np. kupowania stricte letnich ubrań. Pamiętam lato 2006 roku i pragnienie deszczu po długo utrzymującej się spiekocie. Upałów nie lubię, słońca unikam, męczę się strasznie, szkoda mi kotów. Jednak w ostatnich latach kiedy nadchodzi jesień odczuwam jakiś taki niedosyt. Moim zdaniem lata stają się coraz chłodniejsze, Boże Narodzenie natomiast obchodzone jest w jesiennej aurze, a o weekendach majowych lepiej już nie wspominać. Tak jak napomknęłam, w chwili obecnej powodów do narzekań nie mam, ale jeszcze kilka dni temu, kiedy temperatura w nocy oscylowała wokół 12 stopni było trochę przykro. Jestem ciekawa co przyniesie przyszłość w tym temacie, bo zaplanowanie grilla staje się powoli problemem. 


Póki można korzystamy z godnej pogody i spacerujemy. Fajnie jest wyjść z Jasiem, bez konieczności nakładania dodatkowych warstw, bo im dłużej trwa ubieranie tym większe ryzyko rozgniewania go;>
Skoro o Jasiu mowa: zaczął się samodzielnie poruszać. Jutro zmieniam mu wybieg z kanapowego na podłogę. Mam nadzieję, że kołdra położona na dywanie zabezpieczy go w jakimś stopniu przed ‘kontuzjami’.  Przetrzymywanie go na kanapie staje się jednak mocno uciążliwe, nawet na kilka sekund nie można go spuścić z oka, a poza tym skoro raczkuje niech ma możliwość ewoluowania i zwiedzania nowych miejsc – kanapa chyba mu się już trochę znudziła.


Moja przygoda z Nesbo powoli dobiega końca, zbliżam się bowiem do ostatniej nieprzeczytanej jego autorstwa książki. Obecnie wałkuję Upiory. Pierwszy śnieg jest rewelacyjny, tak zaskakujący, że można doznać szoku:)


Mąż wykonał siatkę na okno. Dzięki temu drzwi balkonowe mogą być otwarte na oścież, a kociaki mają możliwość czerpania świeżego powietrza.


Jasiu w IKEA, kompletuje z Tatusiem  w magazynie szafę. Jak widać zęby mu dokazują. Druga górna jedynka daje o sobie znać do tego stopnia, że nawet smok i żel na ząbkowanie przestały pomagać. Musieliśmy więc posiłkować się Pedicetamolem.


Prezent – huśtawka spodobała się Jasiowi. Teraz jednak musimy bardzo uważać, bo zaczyna w niej za dużo kombinować i boimy się, że z niej wyleci;)

Zastanawiam się jak inni Blogerzy spędzają te ciepłe dni. Pozdrawiam:)

niedziela, 13 lipca 2014

Wspomnienia z Poznania


Kilka tygodni temu  wybraliśmy się do Poznania.  Niestety był to wypad stricte zakupowy, gdyż powoli zaczynamy urządzać pokój Jasiowi i celem naszej wyprawy była jedynie IKEA i zakup szafy. Jasiu na szczęście jakoś mocno nie dokazywał i dzielnie zniósł ogółem cztery godziny w samochodzie. Wyprawa sprawiła mi frajdę, lubię trasę do Poznania. A za co lubię Poznań?


Jest to miasto, w którym spędziłam część edukacji studenckiej. Ostatnie dwa lata studiów budzą we mnie olbrzymi sentyment. Spędzając ten okres na obczyźnie można rzec, marzyłam o weekendzie i powrocie do miasta rodzinnego, innymi słowy żyłam końcem studiów. Teraz jednak, gdy z jakichś – najczęściej właśnie zakupowych - powodów nawiedzam Poznań budzą się we mnie trudne do określenia uczucia, wspomnienia stają się żywe i pojawia z jednej strony radość, a z drugiej strony smutek, że coś fajnego i ‘młodzieńczego’ minęło i już nigdy nie powróci. 
Na pewno nie chciałabym ponownie spędzać pięciu dni tygodnia z dala od domowników aczkolwiek coś czym się cieszyć nie umiałam kiedyś doceniam dzisiaj. Nie potrafię więc rozgraniczyć architektury czy miejskich atrakcji wraz z wydarzeniami, które w danym mieście miały miejsce.

Najważniejszymi okolicznościami, które złożyły się na to, że wspominam Poznań z ogromnym sentymentem jest ‘poszukiwanie’ kotów. Pierwotnie mieć mieliśmy jednego. Udałam się do hodowcy kotów brytyjskich w Poznaniu (w rodzinnym mieście bowiem brak hodowli) i od razu mały Reksio zdobył moje serce. W związku z tym, że umówiłam się tego samego dnia na oglądanie rosyjskich tygrysów, poznałam również małą Yolę o której także zapomnieć nie mogłam i tym samym nasza rodzina powiększyła się o dwa maluchy. Doskonale pamiętam dni ich odbioru i ogromną ekscytację jaka mi towarzyszyła. Fantastyczne były także ich początki w nowym, naszym domu, patrzenie jak się dogadują itd. Cudowny okres muszę przyznać. Namówienie męża na drugiego kota było zatem jedną z najlepszych decyzji jaką podjęłam.  I tak sobie żyjemy teraz w piątkę i jest wesoło:)

Pamiętam też dzień kiedy zaczynałam studencką przygodę z Poznaniem i musiałam zostać w tym mieście gdyż rok akademicki się zaczął. Niesamowity smutek mi towarzyszył, zmęczona byłam już rozłąką w poprzednich trzech latach, które spędziłam w Szczecinie z kolei. Teraz jednak widzę weekendy, w które odwiedził mnie mąż czy siostra, z którą wybrałyśmy się na zakupy świąteczne. Z mężem natomiast byliśmy na targach modelarskich, starym rynku, kupiliśmy dywan do mieszkania i jak zwykle obejrzeliśmy jakiś film i wypiliśmy wino. 

Przejeżdżając koło wydziału historycznego UAM, którego miałam serdecznie dość momentami, o ile nie zawsze, podczas wizyty w Poznaniu, widzę siebie w uczelnianych ławkach i nie dostrzegam tego, że niekiedy stresowałam się, a presja czasu mnie wykańczała. Większość kadry oceniam pozytywnie (choć są wyjątki, które ograniczają się w zasadzie do niektórych doktorantów we własnym mniemaniu przewyższających profesorów;)).  W zajęciach, które mnie nudziły natomiast, obecnie widzę same ciekawostki.

Zastanawiam się jak inni Blogerzy wspominają studenckie czasy i czy podobnie jak ja lubią oddawać się wspomnieniom.

Na koniec zamieszczam kilka zdjęć małych Yoli i Reksia z wspomnianego okresu:)


Pozdrawiam serdecznie:)