niedziela, 24 listopada 2013

Jest nas już pięcioro

Ostatnie dni poświęciłam zaadoptowaniu się w nowej sytuacji. 19 listopada przyszedł na świat nowy członek naszej rodziny. Co prawda przewidywany termin porodu wyznaczony został na dwa dni wcześniej to jednak pojawiające się skurcze zaskoczyły mnie. Psychicznie nastawiałam się bowiem na minimum tygodniowe opóźnienie. Brakowało mi oznak zbliżającego się porodu. 
Do szpitala trafiłam we wtorek, wyjść udało się dopiero w piątek. Pomimo tego, że większość personelu medycznego była miła i sympatyczna, to jednak brakowało mi empatii względem 'żółtodzioba'. Nie ukrywam, że wiedzy dotyczącej noworodków nie posiadałam zbyt obszernej, tym bardziej w temacie karmienia. Brakowało mi wskazówek merytorycznych. Odnosiłam wrażenie, że każde pytanie z mojej strony dziwi personel - zupełnie jakbym od razu musiała wszystko wiedzieć. Podczas samego porodu także niczego mi nie wyjaśniano: podawano zastrzyki itd. nie mówiąc przy tym co one mają na celu. Jeśli o coś nie zapytałam wiedzy dotyczącej tego co mnie czeka na danym etapie nie uzyskałam. Powrót do domu był zatem bardzo szczęśliwym dla mnie dniem :) O samym porodzie wspominać lepiej nie będę, bo trauma w dalszym ciągu jest obecna :)

Jan jeszcze w szpitalu.

Jan jedzie do domu.

Kociaki witają Jana. Jak zwykle ciekawskie były nieco przestraszone. Po dwóch dniach mogę jednak stwierdzić, że ewolucja przebiega bardzo sprawnie. Kociakom Jan wydaje się coraz mniej straszny (no może z wyjątkiem chwil kiedy zanosi się płaczem).

Pewnie nie jedną osobę zdziwi 'listopadowa' choinka w domu. Mąż, chcąc wynagrodzić mi porodowo - szpitalne trudy nabył drzewko, przystroił, wiedział bowiem, że żyję już świętami i atmosferą z nimi związaną. Bardzo pozytywny akcent. Można rzec, że Jan (dosłownie i w przenośni) to taki prezent na święta :)

Śpioch.